Zanim sama nauczyłam się toczenia na kole garncarskim, miałam okazję parę razy spróbować tej sztuki na pokazach. Tylko wtedy zawsze mnie irytowało, że tamci garncarze w większości ledwo dali dotknąć gliny, a właściwie cały garnek utoczyli sami. W ogóle nie cierpię, jak ktoś mnie uczy czegokolwiek i zamiast pozwolić mi na własne błędy, wyrywa mi "zabawki" z rąk ze słowami: "daj, to nie tak się robi, jak ci pokażę!" Grrr! To ja już wolę być samoukiem.
Dlatego teraz, jak sama prowadzę warsztaty, czy pokazy to chętnym spróbowania tej fascynującej sztuki pozwalam na jak najwięcej samodzielności. I to nic, że naczynia czasem się krzywią, czasem nabierają dziwnych kształtów, czasem zamiast dużego wazonu wychodzi kieliszek na jajka (bo przecież nie do wódki) Ważne, że każdy odchodząc od koła z własnym naczyniem, może powiedzieć: to ja sam zrobiłem!
A Wy jak wolicie się uczyć? Z nauczycielem, czy bez?
Wczoraj takie właśnie warsztaty prowadziłam w Zielonej Górze na Folkojarmarku. Było wietrznie i chłodno, ale twórczo i radośnie. Dzieci małe i duże nie pozwoliły mi ani na chwilę przerwy. :)
W trakcie pokazów ciągle jestem pytana o glinę. Skąd się ją bierze i tak dalej. Więc ciągle odpowiadam, że to jest czysta glina. Taka wykopana całkiem zwyczajnie z ziemi. Bez żadnych dodatków chemicznych. Tyle że oczyszczona z kamyków i korzonków, odpowiednio nawilżona i urobiona jak ciasto. To urabianie gliny jest bardzo ważne, bo nadaje jej plastyczności. Wczoraj jednak jeden chłopak zastrzelił mnie pytaniem "z czego robi się glinę?" I jak tu odpowiedzieć? Że z gliny? :)))
Dawniej warsztaty garncarskie powstawały tam, gdzie były złoża dobrej gliny. Bo nie każda glina nadaje się do wypalania, nie każda też nadaje się do toczenia na kole. Sama mam w pracowni co najmniej kilkanaście rodzajów gliny i mieszanek (które nazywa się wówczas masami ceramicznymi). Tyle że dzisiaj glinę można kupić i sprowadzić nawet z drugiego końca świata. Nie trzeba jej własnoręcznie wykopywać z ogródka. Chociaż można.
Glina, którą widzicie na zdjęciach to pomarańczowa tłusta glina garncarska ze złoży zielonogórskich. Po wypale jest jasnoczerwona. Toczy się z niej świetnie. Można z niej robić całkiem duże naczynia o cienkich ściankach. Tylko trzeba dużo sił do wycentrowania jej na kole. A to jest akurat bardzo ważny etap w sztuce garncarskiej.
Ach! Przypomniało mi się, że jakiś czas temu zmontowałam filmik na Yutube z frywolitkami. Tylko nie rozumiem, dlaczego znowu dodały mi się reklamy, skoro wybrałam podkład muzyczny, gdzie było zaznaczone, że jest darmowy i bez reklam. W efekcie reklama zasłania kawałek ekranu. Trzeba ją sobie zamknąć ręcznie. :(
Dlatego teraz, jak sama prowadzę warsztaty, czy pokazy to chętnym spróbowania tej fascynującej sztuki pozwalam na jak najwięcej samodzielności. I to nic, że naczynia czasem się krzywią, czasem nabierają dziwnych kształtów, czasem zamiast dużego wazonu wychodzi kieliszek na jajka (bo przecież nie do wódki) Ważne, że każdy odchodząc od koła z własnym naczyniem, może powiedzieć: to ja sam zrobiłem!
A Wy jak wolicie się uczyć? Z nauczycielem, czy bez?
Wczoraj takie właśnie warsztaty prowadziłam w Zielonej Górze na Folkojarmarku. Było wietrznie i chłodno, ale twórczo i radośnie. Dzieci małe i duże nie pozwoliły mi ani na chwilę przerwy. :)
W trakcie pokazów ciągle jestem pytana o glinę. Skąd się ją bierze i tak dalej. Więc ciągle odpowiadam, że to jest czysta glina. Taka wykopana całkiem zwyczajnie z ziemi. Bez żadnych dodatków chemicznych. Tyle że oczyszczona z kamyków i korzonków, odpowiednio nawilżona i urobiona jak ciasto. To urabianie gliny jest bardzo ważne, bo nadaje jej plastyczności. Wczoraj jednak jeden chłopak zastrzelił mnie pytaniem "z czego robi się glinę?" I jak tu odpowiedzieć? Że z gliny? :)))
Dawniej warsztaty garncarskie powstawały tam, gdzie były złoża dobrej gliny. Bo nie każda glina nadaje się do wypalania, nie każda też nadaje się do toczenia na kole. Sama mam w pracowni co najmniej kilkanaście rodzajów gliny i mieszanek (które nazywa się wówczas masami ceramicznymi). Tyle że dzisiaj glinę można kupić i sprowadzić nawet z drugiego końca świata. Nie trzeba jej własnoręcznie wykopywać z ogródka. Chociaż można.
Glina, którą widzicie na zdjęciach to pomarańczowa tłusta glina garncarska ze złoży zielonogórskich. Po wypale jest jasnoczerwona. Toczy się z niej świetnie. Można z niej robić całkiem duże naczynia o cienkich ściankach. Tylko trzeba dużo sił do wycentrowania jej na kole. A to jest akurat bardzo ważny etap w sztuce garncarskiej.
OdpowiedzUsuńNo gdzie czolenka w takie upaćkane paluch ;)
Popieram naukę na własnych błędach , prędzej się uczy. Fachura pełną buzią . Mialas bardzo udany dzień .
Upaćkane paluchy to jedno. Ale po pracy w glinie to te paluchy całkiem porządnie są zmęczone, więc czółenka nie bardzo się w nich trzymają. Ot, trzeba poczekać do końca sezonu plenerowego i wtedy odkurzę czółenka. :)
UsuńPopieram, patrzenie to żadna nauka. Ja to najbardziej lubię uczyć się z książek albo tutoriali rysunkowych/zdjęć bo nie lubię jak ktoś mi się wymądrza. Są ludzie, którzy dobrze tłumaczą i cierpliwie pokazują ale są i tacy, którzy tylko mącą. Z resztą jak nauczę się sama metodą prób/błędów czy z książki to mam poczucie, że "ja sama" i takie umiejętności najbardziej cenię :-) z gliny też bym chciała kiedyś spróbować, tylko trzeba znaleźć piec w okolicy [może być ciężko]
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
anza, w przypadku ceramiki to jednak nie radzę zaczynać bez nauczyciela. Bo to będzie droga przez mękę. I to bardzo kosztowa droga, bo za błędy w ceramice płaci się drogo. Dosłownie drogo. Co do szukania tegoż nauczyciela, to ja przez 20 lat nie wiedziałam, że parę kilometrów ode mnie działa pracownia ceramiczna. Zatem szukaj, a znajdziesz :)))
UsuńWpisałam w gogle co trzeba i znalazłam pracownię w środku mojego miasta :-) ale nie jestem pewna czy powinnam zaczynać z nową techniką. Co będzie jeśli się wciągnę? W domu nie mam warunków do lepienia i trzeba by zanosić to do wypału... najbardziej mnie zniechęca kiedy jestem uzależniona od kogoś lub czegoś, na co nie mam wpływu (w tym wypadku mógłby to być cudzy piec). Muszę się dobrze zastanowić bo to poważna życiowa decyzja ;D
UsuńTo prawda, ze ceramika wymaga specjalnego miejsca. Kącik na stole kuchennym to za mało. W salonie? Hm... :))) Ale też prawdą jest, ze glina wciąga, zasysa i nie puszcza, aż się wymyśli skąd wziąć piec i na piec, i w ogóle!
UsuńAnia - podziwiam... wiem, że jesteś dobrym nauczycielem - dzieci na pewno były szczęśliwe co widać po ich zachwyconych minach :-D
OdpowiedzUsuńI dlatego powinnaś skorzystać ze sposobności i przyjąć moje zaproszenie na wakacje. Razem z Natalusią! :))))
Usuńłatwo powiedzieć - trudniej zrobić - jeśli nie w tym roku to może w przyszłym ;-)
Usuńfun with clay wonder if they got to fire it! Love the video display very nice
OdpowiedzUsuńBardzo fajna relacja fotograficzna :)
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że praca pod okiem nauczyciela, jest owocniejsza. Jeśli o mnie chodzi, to obecnie próbuję wszystkiego, co jest wytworem rąk. I wszystkich tych rzeczy uczę się sama. Brakuje mi jednak kogoś, kto opowiedziałby o danej technice i dał kilka praktycznych rad. Marzy mi się własnoręcznie wykonany gliniany wazon lub misa, ale od razu nasuwa się masę pytań: "skąd, ile, jak długo, gdzie". Do tego konieczny jest nauczyciel, który naprowadzi, podpowie i wytłumaczy. Ale jednak pozwoli upaćkać się po szyję i zepsuć kilka rzeczy, zanim uda nam się określić - co lubimy i dlaczego właśnie to :)
OdpowiedzUsuńmika, to prawda, przy nauczycielu uczymy się szybciej, zwłaszcza przy dobrym. W końcu po co samemu wyważać otwarte drzwi. :)
Usuń