Z dziesięć lat temu znajomej zmarła babcia. Babcia rękodzielnik. Babcia chomik! Kiedy rodzina wygrzebała z wszelkich zakamarków wszystkie włóczki, tekstylia i przeróżne przydasie rodem z głębokiego PRL-u, potrzebny był kontener na śmieci, bo zwykły śmietnik okazał się zbyt mały.
To wtedy po raz pierwszy zrobiłam przegląd swoich skarbów, bo nie chcę, by kiedyś moja rodzina miała ze mną podobny kłopot. A przecież nie wiem, kiedy umrę, dlatego nie chcę zostawiać tego na stare lata. Sama też nie chcę tonąć w kilogramach włóczek, stertach tkanin, koralików, patyczków, listewek, które na bank się przydadzą, tylko nie wiadomo do czego i nie wiadomo kiedy!
Pozaczynane robótki, które nam ciążą, jak wyrzut sumienia, stare zmurszałe nici, wyblakłe lny, poliestrowe tkaniny, których nie chcę tknąć nawet kijem. Po co je trzymać? Po co? A bo zawsze mogą się kiedyś przydać. ;> O, nie! Nie tędy droga! Lepiej mieć mniej rzeczy, łatwiej wtedy utrzymać porządek. Łatwiej podjąć decyzję, jaką robótką się zająć. (Najłatwiej, rzecz jasna, całkiem nową. Prawda? )
Dlatego od kilku lat co jakiś czas robię porządki w swoich zbiorach i wyrzucam*, co uznaję za niepotrzebne:
- włóczki (brzydkie, zmurszałe, w malutkich ilościach),
- nici (splątane, zakurzone, zmurszałe),
- koraliki (brzydkie, ze zbyt małymi lub zbyt wielkim dziurkami, takie które przez lata do niczego nie użyłam),
- pozaczynane robótki (skoro nie skończyłam ich przez 10 lat, to w następnych 10 na pewno nie zechce mi się ich kończyć),
- stare gazety i książki (do wyrzucania książek dojrzewałam najdłużej, ale o tym kiedy indziej).
Ostatnio robię taki przegląd mniej więcej co miesiąc. Mogłabym wyrzucić wszystko na raz, ale wtedy to chyba by mi serce pękło. Na raty jakoś łatwiej. Zatem jeśli też macie duszę chomika (a który rękodzielnik jej nie ma? ), to zapraszam! Dołączcie do mnie i wyrzucajmy razem!
Do kompletu dwa drewniane tamborki. Stare, ciężkie, wypaczone. Planowałam je użyć jako ramek, ale ile lat można planować? A, sio!
Im miej, tym więcej!
Gdy pozbywam się kolejnej nie skończonej robótki, zmniejsza się psychiczna presja, by nie rozpoczynać nic nowego, bo trzeba to i tamto skończyć. A że do starych rzeczy nie chce wracać, to często kończy się na tym, że nie robię nic. Dlatego gdy zaczęłam się ich pozbywać, z lżejszym sumieniem i z większą chęcią zabieram się za nowe projekty.
Inna wartość z porządków, to więcej miejsca na nowości. Bo przecież pozbywanie się starych nici wcale nie oznacza, że nie potrzebuję nowych - w ślicznych kolorach, lepszej jakości...
Poza tym im mniej szpargałów w szufladach, tym łatwiej zachować porządek i znaleźć to, co akurat potrzebujemy.
A jak Wy radzicie sobie z nadmiarem rękodzielniczych skarbów?
*) Wydawało mi się to oczywiste, widzę jednak, że trzeba napisać to wyraźnie. Nie wyrzucam na śmietnik tego, co się komuś do czegoś może przydać. Wyrzucam, czyli pozbywam się (oddaję, sprzedaję, w ostateczności utylizuję).
To wtedy po raz pierwszy zrobiłam przegląd swoich skarbów, bo nie chcę, by kiedyś moja rodzina miała ze mną podobny kłopot. A przecież nie wiem, kiedy umrę, dlatego nie chcę zostawiać tego na stare lata. Sama też nie chcę tonąć w kilogramach włóczek, stertach tkanin, koralików, patyczków, listewek, które na bank się przydadzą, tylko nie wiadomo do czego i nie wiadomo kiedy!
Im mniej rzeczy, tym łatwiej o porządek
Pozaczynane robótki, które nam ciążą, jak wyrzut sumienia, stare zmurszałe nici, wyblakłe lny, poliestrowe tkaniny, których nie chcę tknąć nawet kijem. Po co je trzymać? Po co? A bo zawsze mogą się kiedyś przydać. ;> O, nie! Nie tędy droga! Lepiej mieć mniej rzeczy, łatwiej wtedy utrzymać porządek. Łatwiej podjąć decyzję, jaką robótką się zająć. (Najłatwiej, rzecz jasna, całkiem nową. Prawda? )
Dobre nawyki warto pielęgnować
Dlatego od kilku lat co jakiś czas robię porządki w swoich zbiorach i wyrzucam*, co uznaję za niepotrzebne:
- włóczki (brzydkie, zmurszałe, w malutkich ilościach),
- nici (splątane, zakurzone, zmurszałe),
- koraliki (brzydkie, ze zbyt małymi lub zbyt wielkim dziurkami, takie które przez lata do niczego nie użyłam),
- pozaczynane robótki (skoro nie skończyłam ich przez 10 lat, to w następnych 10 na pewno nie zechce mi się ich kończyć),
- stare gazety i książki (do wyrzucania książek dojrzewałam najdłużej, ale o tym kiedy indziej).
Ostatnio robię taki przegląd mniej więcej co miesiąc. Mogłabym wyrzucić wszystko na raz, ale wtedy to chyba by mi serce pękło. Na raty jakoś łatwiej. Zatem jeśli też macie duszę chomika (a który rękodzielnik jej nie ma? ), to zapraszam! Dołączcie do mnie i wyrzucajmy razem!
Do śmieci z nimi!
W tym miesiącu postanowiłam się pozbyć niedokończonego obrazka - haft półkrzyżkiem, wiek jakieś 30 lat. Z tysiąc razy miałam go w ręku i zastanawiałam się na jego skończeniem. W sumie niewiele zostało, ale skoro do tej pory... Na śmietnik!
Do kompletu dwa drewniane tamborki. Stare, ciężkie, wypaczone. Planowałam je użyć jako ramek, ale ile lat można planować? A, sio!
Na dokładkę garść starych frywolitek, które uchowały się na dnie szafy. Jakie berbeluchy okropne! Niech znikają mi z oczu!
Im miej, tym więcej!
Gdy pozbywam się kolejnej nie skończonej robótki, zmniejsza się psychiczna presja, by nie rozpoczynać nic nowego, bo trzeba to i tamto skończyć. A że do starych rzeczy nie chce wracać, to często kończy się na tym, że nie robię nic. Dlatego gdy zaczęłam się ich pozbywać, z lżejszym sumieniem i z większą chęcią zabieram się za nowe projekty.
Inna wartość z porządków, to więcej miejsca na nowości. Bo przecież pozbywanie się starych nici wcale nie oznacza, że nie potrzebuję nowych - w ślicznych kolorach, lepszej jakości...
Poza tym im mniej szpargałów w szufladach, tym łatwiej zachować porządek i znaleźć to, co akurat potrzebujemy.
A jak Wy radzicie sobie z nadmiarem rękodzielniczych skarbów?
*) Wydawało mi się to oczywiste, widzę jednak, że trzeba napisać to wyraźnie. Nie wyrzucam na śmietnik tego, co się komuś do czegoś może przydać. Wyrzucam, czyli pozbywam się (oddaję, sprzedaję, w ostateczności utylizuję).
Taki post był mi bardzo potrzebny, bo pomógł mi uświadomić, że jestem chomikiem. Zajmuję się tyloma dziedzinami, że trudno mi się ogarnąć, ale chyba muszę.
OdpowiedzUsuńSerdeczności przesyłam.:)
Ha, ha! Ale mam nadzieję, Celu, że nie wpędziłam Cię tym postem w depresję, tylko sprowokowałam do działania. :)
UsuńNa pewno nie wyrzucam, bo to marnotrawstwo zasobów i powiększanie ilości śmieci, których i tak mamy za dużo na planecie.
OdpowiedzUsuńResztki włóczek, filców i innych materiałów kreatywnych wynoszę do przedszkola.Rzeczy nienadające się dla maluchów - córka zabiera na plastykę do szkoły i dzieli się z koleżankami. Nie mam niedokończonych robótek, z ufokami szybko się rozprawiam. Sprzęty, których nie używam, oddaję teściowej, ona dopiero zaczyna przygodę z nietradycyjnymi technikami dziewiarskimi i chętnie wykorzystuje nowe pomoce i przybory.
PS - mursz to zdaje się grzybicza choroba drewna - tylko jak nazwać takie zleżałe włóczki, które się rozłażą? Zetlałe?
Najwidoczniej wiele mi brakuje do ideału. :)
UsuńJeśli coś nadaje się do oddania, to oddaję. Sama jednak nie lubię, gdy ktoś przynosi mi jakieś starocie "bo ty to jakoś wykorzystasz", dlatego sama nikogo nie uszczęśliwiam na siłę. W przedszkolu też wolą ładne, kolorowe, nowe nitki, niż ... E, nieważne.
Nie radzę sobie, co prawda jakieś drobiazgi, np. stare niedokończone robótki nie nadające się do niczego też wyrzucam. Niektóre przydasie wyniosłam do przedszkola, grupa bliźniaków się cieszyła. Przez lata nazbierało się tyle bogactwa, że duży kontener może nie pomieścić. 1 siatka książek czeka na oddanie do szpitala, domu seniorów itp. Gazety z wyjątkiem robótkowych chłopcy zabrali jako makulatura do szkoły. Strasze nierówne koraliki wykorzystują chłopcy."Trochę" muliny i bawełny trafiło i trafia do Kołderkowa. To wszystko kropla w morzu. Ciągle jednak przybywa nowych rzeczy. Zwykle np. przy każdym nowym hafcie muszę dokupić choć 1 mulinę, jeżeli chcę haftować zgodnie z kluczem projektanta. Gdyby to był tylko haft, to dałoby się przeżyć. Ech, szkoda gadać - leczyć się trzeba.....
OdpowiedzUsuń:))) Tereniu, sporo nitek od Ciebie zużyłam w szkole z dziećmi właśnie na kołderki. Moje bratanice też mnóstwo rzeczy roznoszą. Ciągle jednak jeszcze jest sporo do zagospodarowania lub wyrzucenia, czy oddania. No, bo nowe trzeba kupować, żeby się kręciło.
UsuńWiesz Aniu chomikowanie też do mnie przylgnęło ....Ale raz na jakiś czas przebieram i wtedy wyrzucam lub oddaje. Ale w postanowieniu Noworocznym pomyślałam sobie że nic w tym roku nie kupię na "barachołce" do przerobienia . Mam nadzieje , że uda mi się dotrzymać tego słowa... Pozdrawiam pa...
OdpowiedzUsuńMi się też ciągle wydaje, że przecież się ograniczam w zakupach. Okazuje się, że to się jednak tylko tak wydaje. Co by było, gdyby się tak nie ograniczać?
UsuńMi serce krwawi gdy mam cos wyrzucic...
OdpowiedzUsuńAle ostatnio dziewczyna syna nauczycielka klas pierwszych wyrazila ochote przygarniecie roznosci. I wlasnie kompletuje ogromniaste pudle niech maluchy maja co robic.
Jesli jeszcze nie wyrzyclas tamborkow i frywolitek to ja jestem chetna wlasnie na ramki i kolarze.
marzena@police.pl
Pozdrawiam Lacrima
Marzeno, niestety, wyrzuciłam naprawdę. Co się nadaje do oddania, to zawsze oddaję. A na te tamborki nikt nie reflektował. Poddałaś mi jednak myśl, by następnym razem najpierw pokazać, co planuję wyrzucić, a dopiero jak nikt się nie zgłosi, to tego dokonać. :)
UsuńNatomiast resztki frywolitek to ciągle mi się tworzą, bo często tworząc wzór, robię go kilka razy, nim wyjdzie to, co sobie planuję. Będę zatem pamiętała o Tobie. :)
Aniu ja mam mase koronek z wyzszej polki i to tylko dlatego ze ktos chcial wyrzucic a ktos inny pomyslal o mnie. Oczywiscie co smiec to smiec i nie ma co dyskutowac.
OdpowiedzUsuńTych frywolitek mi szkoda bo wlasnie zbieram roznosci do ozdobenia kartonow a ja frywolitkowa chyba nigdy nie bede.
Buziaki Lacrima
A sztuczne koronki też? Bo, nie jestem pewna, ale chyba gdzieś mam woreczek ścinków koronkowych na strychu. Tylko niech się cieplej zrobi, to pobuszuję na strychu.
UsuńPowiem tak wieki temu bylam uczona ze tylko koronki bawelniane sa ok .
OdpowiedzUsuńTeraz mam mase zdjec z sieci polaczenia lnu z koronkami sztucznymi i nie moge sie nadziwic ze to tak pasuje. Co do zimna na strychu mam to samo oby do wiosny bo musze tam znalesc kilka welen.
Oby do wiosny Lacrima
Hi, hi! Dla mnie też koronka musi być bawełniana. Dlatego te sztuczne gdzieś leżą - to takie koronki przechodnie, dostanięte od znajomej. Pewnie skończą jako ubranka dla lalek moich bratanic, jak wiele innych ścinków. :)
UsuńDoskonały temat , akurat na czasie przed wiosennymi porządkami.
OdpowiedzUsuńJa mam tak, że jak wyrzucę, to dopadają mnie Prawa Murphy'ego m.in. :rzecz która wyrzucisz - natychmiast staje się potrzebna.
Bywało tak wiele razy, więc jednak wyrzucanie to trudna sprawa.
Mimo to walka z zalegającymi od lat szmatami i wszystkim pozostałym zgromadzonkom została wypowiedziana.Jestem w trakcie i idę ku zwycięstwu - wszystkie szmaty poniżej 80% bawełny - na śmieci.
A książki :( tu jestem słaba , słaba-słabiuteńka i bezradna chociaż niewypałów zebrało się trochę..... Kiedyś w niedalekim śmietniku mieszkała pan bezdomny ale chętnie czytający. Wyniosłam z 15 książek ,które znalazły czytelnika i wszyscy byli zadowoleni, ale to stare dzieje. Nie ma śmietnika i czytelnika......
Hi,hi! Prawo Murphy'ego też mnie dopada, ale twardo udaję, że go nie zauważam.
OdpowiedzUsuńCo do książek - które ktoś chce, chętnie oddaję, część sprzedaję choć za grosze, ale dużo po prostu wyrzucam. Czasem nawet dzieła wiekopomne, bo dzisiaj można dostać takie ładne wydania... :)
O! Dzielna jesteś! Niełatwo wyrzucać przydasie.
OdpowiedzUsuń